Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie! — cicho odrzekła.
— Nie?... — zdumiał się. — Mówisz przytomnie?
— Najzupełniej! — szeptała, nie śmiąc jednak oczu podnieść na brata. — Zamierza... mnie rozwieść z Ignacym...
— Rozwieść z Ignacym?...
Oniemiał. Spadało nań tyle rzeczy nieoczekiwanych, że można było zmysły postradać. Po potwornej intrydze z Hanką, teraz ta niezrozumiała historja.
— Ależ... Lenko!... — wyrwał mu się okrzyk powątpiewania.
— A jednak... prawda...
— Niechaj dowiem się nareszcie, kim jest ten pan?...
Dyrektor, sądząc, że Fred powoli się uspakaja, postąpił ku niemu parę kroków i wyciągnął rękę...
— Jestem Horwitz! — rzekł.
Lecz Fred nie przyjął wyciągniętej dłoni.
— Dyrektor Horwitz?
— Tak!
— Szef szwagra?... Okońskiego?...
— Nie zaprzeczam!
Mierzył obecnie dyrektora pogardliwym wzrokiem.
— Więc pan, panie dyrektorze Horwitz, — jął cedzić powoli wyrazy — uwodzi żony swoich pod władnych? Kokot panu mało?
— Ależ powiedziałem...
— Że jest pan narzeczonym Lenki?... Wolne