Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

Odwrócił się i wybiegł z pokoju.

Próżno szukała Helmanowa później po mieszkaniu córki.
Hanka znikła.
— Nie widziałaś panienki? — zapytała służącą.
— Panienka dawno wyszła!
— Bez płaszczyka?
— Pozostawiła płaszczyk! Wybiegła zapłakana, wtedy, kiedy pani z tym młodym człowiekiem...
— Dość! Rozumiem...
Włacicielka „Helwiry“, nie zważając nawet na to, że Lenka i Horwitz pozostawali w mieszkaniu jeszcze, już znalazła się na schodach...
Ale Hanki nie było i na Długiej. Przerażona ciotka Klara nie umiała udzielić żadnych wyjaśnień. Hanka nie powróciła wcale do domu i nie wie, co się z nią stało.
Na chwilę ogarnął Helmanową lęk...
— Czyżby uciekła?
Lub, gorzej...?
Pod wpływem rozpaczy i rozczarowania, powzięła jakiś zamiar szaleńczy?
Właścicielką „Helwiry“ wstrząsnął dreszcz...
— Samobójstwo?
Rychło postarała się odgonić przykre myśli...
Hanka, zapewne, pragnie ochłonąć, ukryć przed najbliższemi, a może matką szczególnie, swój wstyd, swą przykrość. Długą przechadzką na świeżem powietrzu, zamierza uspokoić rozdrażnione nerwy, niejedno przemyśleć i przeboleć. Bo, nie ulegało najlżejszej wątpliwości, że kochała Freda...
A tu jedyny, umiłowany, czysty, nieskazitelny