Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

Fred, w jej oczach zostaje uwikłany w niemal karczemną awanturę z dziewczyną, której zawód nie przedstawia najlżejszych wątpliwości.
Nic w tem, tedy dziwnego, iż niby grom z jasnego nieba runął na głowę Hanki. Biedne dziecko!
Helmanowej, na chwilę, ścisnęło się serce, że tak musiała poprowadzić intrygę i córce zadać cios.
Lecz chce ją przecież odzyskać...
A teraz odzyska...
Bo wątpliwe jest, by podobny zawód złamał Hankę, lub nasunął rozpaczne postanowienia... Zbyt silna z niej dziewczyna... i rozsądna... Przeboleje.. Inaczej od dziś tylko, będzie się zapatrywała na życie...
Rozchmurzyła się twarz właścicielki „Helwiry“. Całkowicie uspokojona, czekała jeszcze godzinę, gawędząc nawet uprzejmie ze starą panną Klarą, a gdy po tym czasie Gliniewska się nie pojawiła — zdecydowała się odejść.
Może lepiej nawet się stanie, jeśli jutro dopiero rozmówi się z Hanką.
A z powrotem do domu może powrócić już śmiało. Bo nietylko chęć zobaczenia córki, zatrzymywała właścicielkę „Helwiry“ na Długiej. Wolała uniknąć niektórych niezbyt miłych wyjaśnień, obawiając się nieco Horwitza i jego wymówek.

W rzeczy samej, dyrektor oprzytomniawszy nieco, po otrzymanym policzku, biegał po wytwornych apartamentach „salonu mód“, jak oszalały. Wreszcie natknął się na subretkę najbliższą powiernicę „szefowej“, którą znał doskonale.