już Lenka postanawiała na czas jakiś znów udać potulną niewolnicę, póki warunki się nie zmienią — gdy wtem ciszę mieszkanka zmącił dość ostry dźwięk dzwonka u wejściowych drzwi.
Któż to mógł być? Mąż już z powrotem? Za wcześnie.
Nie czekając nim się z kuchenki wygrzebie służąca, zajęta myciem naczyń — zaintrygowana Lenka, sama pośpieszyła do przedpokoju.
Otworzyła drzwi — i gwałtownie zbladła, a z jej ust wyrwał się okrzyk przestrachu.
— Pan?
Stał przed nią ów pamiętny nieznajomy, a raczej przygodny kochanek z salonów „Helwiry“.
— Pan?... pan?... — bełkotała — Jak pan mnie odszukał?... Zresztą pan się myli...
— Wcale się nie mylę! — odparł starszy mężczyzna, uśmiechając się lekko. — Napewno się nie mylę... Tylko zechce pani wyzbyć się wszelkiej obawy...
— Ależ, mój mąż!... Niech pan idzie!... Nie... nie... Nie tu... Możemy umówić się gdzieindziej... Bo... rzeczywiście...
Z jej ust wypadały słowa bezładne, a swą postacią zagradzała nieznajomemu drogę, bo wydawało się jej, że zdradza widoczną chęć znalezienia się wewnątrz mieszkania. Cóż teraz pocznie?... Tego tylko brakowało... Napewno jakiś szantaż...
On tymczasem, snać przybywszy w zgóry określonym celu, nie dawał się zbyć byle czem i w dalszym ciągu nalegał:
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.