taka potęga, że zdobyć zań można, co tylko się chce, niezależnie od źródła, z jakiego pochodzi...
— Moja kochana — wyrzekła — po chwili zastanowienia. — Powstały pomiędzy nami jakieś kwasy i nie mogę doszukać się ich źródła... Oświadczasz, że pragniesz pracować, że szukasz posady, że przykrą ci jest moja pomoc... Dotychczas mowy nie było pomiędzy nami o podobnych rzeczach... Wiesz, że nie jestem bogata, ale na tyle zamożna, aby ci nigdy nie zabrakło niczego... Skąd te niezrozumiałe kaprysy... Co moje, to twoje...
— Właśnie, nie chcę tego, matko.
Helmanowa drgnęła.
— Czemu?
Hanka dłużej nie umiała udawać. Jakimś, z głębi piersi, zduszonym, bolesnym głosem wyrzuciła:
— Bo odrazą mnie napawają te pieniądze.
— Odrazą cię napawają moje pieniądze?
— Tak!
Twarz Helmanowej pociemniała.
— Oszalałaś?
— Znam źródło, skąd pochodzą...
— Źródło, skąd pochodzą? — z pasją wykrzyknęła Helmanowa — Z uczciwej pracy... Zaczęłam od maleńkiego sklepiku, a doszłam do posiadania wielkiej firmy... Nigdy nie oszukałam nikogo... Jak śmiesz w podobny sposób do mnie się odzywać?
— Niestety, również wiem, co się pod tą firmą ukrywa?
Wymówiwszy cicho te słowa, Gliniewska utkwiła wzrok w puszystym kobiercu, zaścielającym podłogę, jakby ją nagle zainteresowały zdobiące go
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.