traktach uporczywie nam się przypatruje, a mężczyźni zamieniają pomiędzy sobą dwuznaczne uśmiechy... Nic nie rozumiałam... Czemuż na mnie zerkano tak dziwnie, czemuż w twoją stronę szły ironiczne spojrzenia... Bo jeśli w pierwszej chwili mogłam sądzić, że podobną uwagę wywołuje twój strój, lub moją powierzchowność, rychło doszłam do przekonania, że musi tu chodzić o coś innego.. Byłaś ubrana więcej niż skromnie, ja napewno również nie wywoływałam swą twarzą podobnej sensacji... Więc co to miało oznaczać?... O czem szeptano tam na dole?
— Pocóż ci ustąpiłam? — jęknęła Helmanowa — O, dobrze widziałam spojrzenia tych durniów! Lecz nigdy nie przypuszczałam, że cię to uderzy..
— Uderzy? Siedziałam, niczem na szpilkach, z niemem zapytaniem w oczach, skierowanem w twoją stronę. Ale od ciebie nie otrzymałam odpowiedzi... Nastąpiła ona prawie natychmiast, lecz w jak ohydny i brutalny sposób... Och, o ileż wołałabym, abyś z tą straszliwą rzeczywistością sama mnie zapoznała, matko... Bo gdy obie, po ukończeniu przedstawienia zstępowałyśmy po schodach, nagle dwóch panów bezczelnie zajrzało mi w oczy, a jeden z nich prawie głośno coś tak potwornego wypowiedział, że z trudem przez garło mi przejdą te wyrazy...
— Mów! — warknęła właścicielka Helwiry — Dziwne, że nic nie spostrzegłam z tej sceny?
— Bo szłaś przodem... Powiedział... powiedział... — głos Hanki tłumiły łzy — ...Powiedział:
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/7/76/Stanis%C5%82aw_Antoni_Wotowski_-_P%C3%B3%C5%82%C5%9Bwiatek.djvu/page132-1024px-Stanis%C5%82aw_Antoni_Wotowski_-_P%C3%B3%C5%82%C5%9Bwiatek.djvu.jpg)