złym snem... Tam pomyślimy o twojej przyszłości... Znajdę ci męża, któryby cię uwielbiał i nosił na rękach... i spokojna spędzę przy was resztkę życia...
— Niestety! — wyrwało się niespodzianie Hance — męża już sama znalazłam... A właściwie, narzeczonego...
Helmanowa porwała się gwałtownie ze swego miejsca.
— Ty narzeczonego?
— Tak matko... Oto przyczyna, czemu rozchodzą się nasze drogi...
— Żartujesz?
— Wcale nie żartuję... Zostanę jego żoną... o ile... on... dzięki reputacji... jaka nas otacza, się nie cofnie...
Helmanową porwała pasja.
— Ty?... ty?... poza mojemi plecami?... Niewinna, naiwna panna?... Teraz rozumiem, skąd bunty i górne tony... To on cię przeciw mnie tak usposobił?
— Mylisz się?
— Nie mylę się!... A... a... Ów smarkacz, który tu kiedyś przyleciał... za tobą!... A ja sądziłam, że to pijak... Ten sam błazen, z którym cię spotkałam wówczas na ulicy... A ty czelnie skłamałaś, że to kolega z Szwajcarji...
— Nie chciałam jeszcze nic mówić. Bo...
— Przez takiego chłystka pragniesz zerwać z matką?
— Nietylko przez niego! Postępuję, jak mi nakazuje sumienie...
— Ach, ty...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.