Gawędziliśmy o sztuce, o książkach... To też uprosiłam ciotkę Klarę...
— Przeklęta stara! — wyrwało się mimowolnie Helmanowej. — Bawiła się w sekrety! Już ja jej się odpłacę...
— Uprosiłam ciotkę Klarę, aby nic nie wspominała o tych odwiedzinach.... Mogłaś ich łatwo zabronić, a wszak to było moje jedyne towarzystwo i wiedziałam, że nie robię nic złego... A tymczasem te wątpliwości, te podejrzenia... Straciłam do ciebie zaufanie, matko... Aż wreszcie przyszła pewność... A wtedy...
— Wtedy...
— Uczyniło to na mnie tak okropne wrażenie, że myślałam o samobójstwie... Jednocześnie postanowiłam z nim zerwać, aby nie dowiedział się kim naprawdę jestem, a znajomość nasza pozostała w jego pamięci, jako ładne, nieskalane żadnym brudem, wspomnienie...
— Jakim brudem? — zawołała Helmanowa.
— On jednak — mówiła dalej Hanka, nie zwróciwszy na wykrzyknik uwagi i skracając szczegóły — mnie śledził... Zapewne powodowało nim uczucie... Dotarł w ślad za mną, aż do twoich drzwi...
— Acha...
— Przypuszczał — z trudem z jej ust wybiegały wyrazy — coś postokroć gorszego. Przypuszczał, że... Dopiero potem, gdyśmy nieporozumienie wyświetlili, zdecydowaliśmy...
— Pojmuję... Łącznie z nim działasz! —
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.