damy radę... Wierzę święcie w Freda i w siebie i przekonana jestem, że nie umrzemy z głodu...
— Pięknie, bardzo pięknie! — zjadliwie wyrzekła właścicielka „Helwiry“ — A wolno choć się dowiedzieć, jak brzmi nazwisko tego pana... mego przyszłego zięcia? Dotychczas tylko usłyszałam, że zwie się zdrobniale Fred, jest studentem i kończy uniwersytet.
— Niema sekretu! Mój narzeczony nazywa się Korski!
— Jak?
— Alfred Korski...
Helmanowa posiadała pamięć fenomenalną — zaletę niezwykle cenną w swym „fachu“ — a prócz tego o interesujących ją osobach bardzo szczegółowe wywiady.
— Korski? — mruknęła, jakby sobie coś przypominała — Z jakiej pochodzi rodziny? Są krewni w Warszawie?
— Owszem! — odparła szczerze Hanka, przed którą Fred nie czynił tajemnicy ze swych familijnych stosunków... Zamieszkuje wraz z matką, starszą już osobą, emerytką. Ta jednak napewno nie sprzeciwia się naszemu małżeństwu... Prócz tego ma siostrę zamężną...
— Za kim?
— Za jakimś urzędnikiem, Okońskim!... Nie poznałam jej dotychczas... Helena Okońska!... Fred zwykle zwie siostrę, Lenką...
— Acha! — błysk triumfu prawie niedostrzegalny przebiegł po twarzy Helmanowej.
— Czyżbyś ich znała? — zdziwiła się Hanka.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.