To też, do złożenia „właścicielce salonu mód“ sowitego haraczu skłoniły go nie tyle jej opowieści o — „ef, ef... palce lizać... żonie dygnitarza, bawiącej przejazdem w Warszawie“, — co świadomość, z kim w rzeczy samej ma do czynienia. Nie uwierzył wykrętom Lenki, zbyt dobrze wyrywszy sobie jej obraz w swej pamięci, a ze sposobu zachowania się poznał, że Okońska jest w „firmie“ nowicjuszką.
Nalegać, odrazu wyznać, iż przenikł incognito Lenki? Odradzało mu to doświadczenie — spłoszyłby ją, przeraził, sądziłaby, że wszystko powtórzy mężowi, że zechce ją zgubić... Ta droga nie tylko nie prowadziła do celu, lecz raz na zawsze mogła przerwać znajomość... Lecz przybyć w parę dni później, dać tem dowód swej miłości, a jednocześnie oszołomić swem stanowiskiem, zaznaczyć, że nie grozi niebezpieczeństwo ze strony męża, bo Okoński jest całkowicie od niego zależny — oto był plan lepszy i który powiódł się całkowicie.
Któryś arabski filozof powiedział, że najgłupsza kobieta jest sprytniejsza od najmądrzejszego mężczyzny, a ładna nóżka, strojna w zgrabny pantofelek, więcej w życiu zdziała, niźli nieprzebrane zasoby inteligencji. To też nawet w kurzym mózgu Lenki, rychło zrodziło się poczucie swej potęgi i władzy nad nowym kochankiem. Zrodziło się — a podświadoma, kokocia intuicja uczyła, w jaki sposób przywiązać go na dłużej. Stała się więc Lenka w oczach Horwitza nieszczęsną ofiarą domowych stosunków, której on winien wynagrodzić choć w cząsteczce przykrości od nieznośnego męża zaznane. Brakło jej dotychczas uczucia — on da to
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.