Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

nie, zsunąwszy się z ramion, ukazała jędrne piersi i blado różowe jedwabne ciało.
— Może i gęś! — zawołał wesoło. — Ale ładna gąska... No sam powiedz, czy nie śliczna ze mnie kobietka?
Pan Ignacy się zdumiał. Do podobnych wybryków żony nie przywykł. Nie miał on jednak czasu się zastanawiać, skąd zrodziło się nagle podobne wyuzdanie i podobna zmiana w skromnej zazwyczaj Lence. Przemówiło doń całą potęgą młode ciało, a kokoci odruch bardziej jeszcze podniecił zmysły. Ukazała mu się jakaś nowa Lenka, nie ślamazarna, apatyczna, lecz pikantna i do najwyższego stopnia godna pożądania. Zazdrosny mąż zszedł na drugi plan, a z Okońskiego wypełz w całej pełni samiec.
— Lenuchna!... Lenuchna... — jął bełkotać, zbliżając się do małżonki i lekko dotykając jej ramienia — Rozumiem, to wszystko były żarty.. Moja Lenka nie jest gąską... jest ślicznotką... I nikogo nie kocha, tylko swego mężulka... swego Ignasia... A Ignaś będzie bardzo dobry dla Lenki... Kupi jej nawet...
Tu głos Okońskiego się załamał, w chwilach bowiem największego podniecenia był skąpy w swych obietnicach. Natomiast, zasuszona dłoń o kościstych palcach, posuwając się po ramieniu jęła błądzić dalej..
Szybko jednak nastąpił kres tej wędrówki... Lenka energicznie odrzuciła natarczywą dłoń, poczem nasunąwszy prędko kołdrę pod brodę i zakrywszy się cała, ostro wyrzekła: