Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

drzwiach maleńka mosiężna tabliczka o wyrytym na niej napisem „Maison de modes Helwira“.
Więc tu... Więc jest to naprawdę salon mód?
— Pani kogo uważa?
Lenka wzdrygnęła się przerażona, jakby zabrzmiał nad nią głos anioła na sądzie ostatecznym. Powodu do przestrachu jednak niema. Dozorca uprzejmie otwiera drzwi kluczem.
— Ja... ja... do salonu mód...
— Acha... Wielmożna pani do „Helwiru“! Pierwsze piętro... na prawo...
— Dziękuję! — szepnęła, czerwieniąc się, bo cerber domowy spoglądał na nią dziwnym wzrokiem.
Czemu spoglądał tak dziwnie? Czyżby ją przyjął za jedną z „takich“? Niemożebne! Toć Lenka nie przypomina ulicznicy.
Szerokie marmurowe schody, wysłane dywanem. Pierwsze piętro. Znów tabliczka i napis: „Helwira“ Lenka, nie namyślając się, naciska nerwowo dzwonek.
Rychło słychać zgrzyt łańcucha i drzwi uchylają się powoli, ostrożnie. Nazbyt ostrożnie, jak przystało na ogólnie dostępny, salon mód. W szparze widać główkę dziewczyny, ni to służącej, ni to modystki.
— Czy zastałam szefową firmy „Helwira“? — nieśmiało zapytała Lenka.
— Pani w jakiej sprawie? — oczy z za drzwi świdrują podejrzliwie, badawczo.
— Osobistej... weksle...
— Acha... A nazwisko?