Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

warunkach... Bieda... nędza, lub mąż sknera, tyran... Oczywiście tylko kobiety przyzwoite, bo z byle kim zadawać się nie lubię... Chętnie zdaleka, z ukrycia im pomagam, ułatwiając kredyt... Cóż warta jest piękna niewiasta bez ładnych sukienek, bez jedwabnych pończoszek, bez najskromniejszego klejnociku? Tyleż, co najsmaczniejszy cukierek, zawinięty w brudny papier... Dziś ludzie żenią się zbyt pospiesznie, nie zastanawiając się co dalej nastąpi... On przeważnie zajmuje jakie takie społeczne stanowisko, ale pensję ma tak marną, że żonie uczciwej na bawełniane pończochy starczy... Brnie w długi, później, kiedy trzeba płacić, nie znajduje wyjścia. Otóż w podobnych wypadkach, na horyzoncie ukazuję się ja... i ratuję od nieszczęścia... Postępując w podobny sposób, spełniam dobry uczynek, ocalam rodziny od upadku... Rzecz prosta, osoby na które zwróciłam uwagę są nieliczne i posiadam zamknięte koło przyjaciółek... Są one mi szczerze oddane... O pani dowiedziałam się przypadkowo, iż niezbyt jest szczęśliwa... Mąż brutal, oschły, zimny sknera... Starałam się nieznana, dopomóc, mniemając iż później pani mi wdzięcznością odpłaci. Chciałam jej stworzyć ten dobrobyt, którego małżonek stworzyć nie może lub nie chce... Cóż, odtrąciła pani moje rady... Szkoda!.. Życie ułożyłoby się zupełnie inaczej... stroje, klejnoty, własne pieniądze, niezależność od męża... Ale za to nie trzeba być naiwną i posiadać drobnomieszczańskich przesądów... Pani woli sfałszowane weksle...
— Nie... nie... — bąknęła niewyraźnie Lenka.
— Zastanawia się pani? Hm... Rozum do gło-