wy nigdy nie przychodzi zbyt późno! Proszę, niechże pani z powrotem usiądzie...
W tejże chwili rozległo się pukanie do drzwi saloniku a w ślad za nim rozchyliły się one i ukazała się w nich głowa subretki czy też modystki. Jęła dawać jakieś pospieszne znaki szefowej, coś na kształt sygnalizacji, dostępnej jeno dla wtajemniczonych.
— Zostawię panią na chwilę samą! — rzekła Helmanowa, wychodząc szybko.
Lenka upadła na fotel, tłumiąc chusteczką łkania. W jej duszyczce trwała już nie walka a ogarniała ją coraz większa bezsilność, wstęp do zupełnej kapitulacji. Sfałszowane weksle... Gniew męża... Awantura... Kto jej pomoże, Kto uratuje? Toć nie brat, biedny student, ani matka, żebrząca często parę złotych od Lenki, gdy nie starczała emerytura. W najlepszym wypadku, mąż zapłaci i wyrzuci ją z domu... Powrócić do matki na nędzę, na suchy chleb, słuchać wymówek, mieć piętno fałszerki... A tu ta Helmanowa rysuje takie ponętne obrazy... Spłacenie długów, niezależność, stroje... Twierdzi, że tak postępują i inne kobiety... Wymienia głośne nazwiska... Hrabina Melsztyńska, baronowa Della Paux... Znała dobrze z widzenia Lenka te dumne i wytworne panie i podziwiała je wielce zdaleka na przechadzce, lub gdy siedziały rozparte w lożach w teatrze, podczas kiedy ona z mężem zajmowała, gdzieś ostatnie miejsca... Może łatwo, im dorównać w zbytku i szyku?... Rozpusta nie jest tak straszna? Tak wygląda naprawdę dom schadzek? Ależ ta Helmanowa, choć omotała ją paskudnie wekslami, w gruncie bardzo miła i inteligentna kobieta...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.