— Niestety, przeważnie starzy mają pieniądze! — odrzekła sentencjonalnie Helmanowa. — Cóż robić.... Więc...
— Czy „tam“ będzie ciemno?
— Skoro pani sobie życzy, może zgasić światło!
— I on... on... mnie... nie zobaczy? Nie pozna później...
— Oczywiście!
— Zgodzi się na podobny warunek?
— Potrafię go namówić!
Lenka odetchnęła z ulgą a po twarzy Helmanowej przebiegł cień uśmiechu. Umyślnie nie dodała chytra rajfurka, że „klijent“ zdążył Lenkę już obejrzeć jaknajdokładniej. Stało się to wówczas, kiedy powiadomiona o jego przybyciu przez służącą na chwilę opuściła pokój. Wtedy, przez otwór, ukyty znakomicie w ścianie saloniku, „zademonstrowała“ swą świeżą zdobycz, nie zapominając zaznaczyć, że jest to nie tylko „nowicjuszka“, ale i kobieta z najlepszego towarzystwa, żona wysokiego urzędnika, niemal dygnitarza. Że znajomość z podobną niewiastą stanowi rzadką okazję, którą należy opłacić na wagę złota. Stałego bywalca „salonu“ pani Helmanowej uderzyła nieprzeciętna uroda Lenki.
Mogła ona w rzeczy samej bardzo się spodobać, a podniecenie i niepokój, jakie ją trawiły, gdy pozostawała w saloniku sama, dodawały życia i uroku apatycznej zazwyczaj twarzy. To też, albo uwierzył, albo i nie uwierzył, że dzięki pomocy właścicielki „Helwiry“ zawrze bliską znajomość z damą z wyso-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.