cie grubo ołówkiem ktoś podkreślił frazes: „Czy samobójstwo jest bohaterstwem, czy też dowodem słabości?“
— Dziwne? — szepnął.
— Nic dziwnego tu niema! — oświadczyła z rozdrażnieniem — Może pan sądzi, że pragnę sobie życie odebrać? Nie każdy, kto czyta w tym rodzaju rozprawki żywi podobne zamiary... Ot pociągnął mnie temat...
— Ależ bynajmniej nie posądzam! Tylko pani tak krzyknęła...
— Bo to niedelikatność, szperać po cudzych stołach!
— Dotychczas nie zwracała mi pani uwagi! Ale jeśli zawiniłem, przepraszam... Bardzo przepraszam...
Urwał i w pokoju zapanowało ciężkie, pełne niedomówień milczenie. Fred nerwowo gryzł usta, trawiony dręczącemi przypuszczeniami, a Hanka, opuściwszy oczy na dół, zamyślona, wodziła paluszkiem po kremowej narzucie, zaściełającej tapczan.
Wreszcie Fred pierwszy nie wytrzymał.
— Panno Hanko! — wyrzucił z siebie gwałtownie. — Czy nie uważa pani, że najwyższy czas, abyśmy porozumieli się szczerze?
Spojrzała nań, niby zbudzona z głębokiego snu.
— O co właściwie chodzi?
— Zmieniła się pani od kilku dni... Od tygodnia nie dopoznania!
— Ja... zmieniłam?
— Tak! Chwilami mam nawet wrażenie, że moja obecność jest jej niemiła!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.