ło. Zbliżywszy się do tapczanu, na którym siedziała, wtulona w poduszki, zawołał namiętnie.
— Pani zapytuje o prawo? Czy pani się nie domyśla, że ją kocham!
— Ach! — westchnienie przestrachu wyrwało się z piersi Hanki i nagłym ruchem wyciągnęła przed siebie ręce, jakby broniąc się przed tem wyznaniem.
— Kocham! — powtórzył mocno, a jego głos zadźwięczał ciepłą i serdeczną nutą. — Kocham ponad wszystko w życiu...
— Proszę przestać...
— Nie kochałem dotychczas nigdy! — mówił nie zważając na okrzyk i dla tego może jest mi pani tak droga.... Raziła mnie większość dzisiejszych niewiast, zalotnych i bezdusznych lalek... Poszukiwałem ideału... aż napotkałem panią... Och, jakże pani niepodobna do innych... Prawa, szlachetna, rozumna...
— Nie... nie...
— Marzyłem zawsze o takiej towarzyszce!... Marzyłem, że jeśli pani poda mi rękę, łatwiejszą stanie się straszliwa walka o byt. Że uwijemy sobie gniazdko, w którem zagości szczęście, i że do tego gniazdka nie dotrą powszednie troski, jakiemi nas obdarza każdy dzień... Pracować umiem i pracy się nie lękam!.. Zresztą nasze potrzeby skromne... Dobrze byłoby nam ze sobą, panno Hanko! Ale... Chwilami wydawało mi się, że nie jestem pani obojętny i na moje uczucie odpowie pani uczuciem... Niestety, wydawało mi się tylko!... Obecnie tracę nadzieję...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.