Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Zresztą, ułatwione miał zadanie.
Hanka szła, opuściwszy na dół główkę, zamyślona, nie rozglądając się dokoła. Wydawało się, że jest tak duchem od otoczenia daleko, iż gdyby nawet Fred koło niej postępował, mogłaby go nie spostrzec.
Tak idzie lunatyczka, lub ktoś, kogo pogrążono w hypnotyczny trans.
Ciekawe? Tu nastąpi spotkanie? Dąży do cukierni?
Lecz rychło poznał, że Hankę oczekuje dalsza droga...
Bo
doszedłszy do postoju taksówek, zbliżyła się do jednej z nich i do niej wsiadła.
Byle się nie spóźnić!
Fred jednym skokiem dopadł następnego samochodu.
— Za tamtem autem! — szepnął kierowcy. — Płacę podwójnie, tylko niech pan go nie straci z oczu! Ruszyli z miejsca.
Początkowo na Długiej i Miodowej, gdzie panował ruch mniejszy, łatwe mieli zadanie i taksówka, w której siedział Fred posuwała się bezpośrednio za samochodem, zajętym przez Hankę. Chwilami tak blisko, iż drżał, aby ona obejrzawszy się nie spostrzegła pogoni. To samo na Krakowskiem. Dopiero koło „Bristolu“ rozpoczął się natłok wozów. Teraz lęk ogarniał Freda, że w tych licznych zatorach, zgubi ślad ukochanej.
Na szczęście, wyjątkowo sprawny kierowca, zachęcony dodatkowym zarobkiem, prześlizgiwał się śród aut, tramwajów i dorożek, niczem igła i kie-