— Bo... — bąknął.
Naprawdę, w kłopotliwej teraz znalazł się sytuacji pan Tolo Gozdawa-Gozdecki — zwący się tak sam szumnie na swych biletach wizytowych — a istotnie wedle paszportu Antek Gwóźdź. Z zawodu właściwie „piccolak“, liznąwszy trochę ogłady po pierwszorzędnych restauracjach, awansował szybko na „fortancerza“ a później „artystę filmowego“, statystując w jakimś drugorzędnym obrazie. Głównem jednak źródłem jego dochodów było naciąganie młodszych lub starszych niewiast na „pożyczki“. To też, gdy na którymś z dancingów poznał Helmanową i przyczepił się do niej, wydawało mu się, że uczyni świetną karjerę i opływać będzie we wszelkie dostatki. Lecz właścicielka „Helwiry“ mimo swej pięćdziesiątki, pozwalająca sobie na „kaprysy“, posiadała charakter męski i niczem Katarzyna II, swych kochanków traktowała po męsku. Owszem, pomagała panu Tolowi, ale z ołówkiem w ręku i nie mógł wynaleźć sposobu, aby szerzej otworzyła swą kasę. Komorne, garniturek, drobny prezent, od czasu do czasu kilkadziesiąt złotych — poza tem nic. O ile więc świetny Tolo chciał z lubej wyciągnąć jakąś sumkę, dobrze musiał się napocić i nałamać głowę. Znosił to wszystko pokornie, nie śmiąc Helmanowej postawić się „sztorcem“ i mając na nią na dalszą metę zamiary... Tymczasem wpadł do „kochanej Wiry“ niespodziewanie, postanowiwszy za wszelką cenę „babę nawalić“, bo był bez gronia w kieszeni, a wieczór zapowiadał się wcale interesująco. Należało błysnąć forsą przed kolegami i pokazać, że znakomicie mu się powodzi, później zaś oczekiwała go Ma-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.