i stroje... Słowem kobieta pracy, idealny towarzysz, wymarzona żona...
— I ona?.. — zagadnął zaintrygowany Bartmański.
— Zaczekaj... Wnet wszystkiego się dowiesz... Wyznam ci szczerze, że zakochałem się w niej, niczem smarkacz... Tem mocniej, że po raz pierwszy w życiu... Choć nie powiedziała mi tego wyraźnie, wydawało mi się, że nie jestem jej obojętny... Niestety... Ze zdziwieniem zauważyłem od tygodnia, iż zmieniła się nie do poznania... Zazwyczaj wesoła, nagle stała się zamyślona, smutna... Nie śmiałem nalegać, lecz dziś, kilka godzin temu, zdecydowałem się wyjaśnić sytuację...
— Wyjaśniłeś?
— Rozegrała się pomiędzy nami więcej niźli dziwna scena... Spostrzegłem u niej na stole książkę, traktującą o samobójstwie, jąłem prosić, aby mi wytłomaczyła powód swego przygnębienia... Nie odrzekła na to ani słówka, lecz nagle jej ramiona oplotły moją szyję... A później równie niespodzianie odepchnęła od siebie i z gniewem kazała odejść...
— Histeryczka? Nic nie rozumiem... Lecz cóż to ma wspólnego z owym brudem życia, o jakim wspominałeś?
— Jeszcze nie skończyłem... Jak oszalały wypadłem z jej domu i długo błąkałem się po ulicach... Wreszcie postanowiłem powrócić, aby rozmówić się z nią raz jeszcze...
— Słusznie...
— Gdym zbliżał się do domu, w którym mieszka, spostrzegłem, iż wychodzi z bramy... Zazdrość
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.