— Ja mniej jeszcze! — szepnął Fred zduszonym głosem.
— Czekaj! — zawołał nagle Bartmański, jakby go nagle uderzyła pewna myśl. — Czy ty wiesz wszystko o Helmanowej? Czy wiesz w jaki sposób chwyta w swe sieci ofiary?
— Chwyta ofiary?
— Tak... Miałem szczęście być kiedyś w salonach tej damy i wiele mi opowiadano... Ohydna baba i doprawdy się dziwię, że jej wszystko dotychczas uchodzi na sucho. Jeśli pragnie kogoś omotać, to oplątuje naprzód finansowo... Pcha w niewyraźne kombinacje, a później szantażuje... Albo uczynisz, co zechcę, albo będziesz skompromitowana na zawsze...
— Och, z jaką chęcią ukręciłbym szyję tej megerze! — z nienawiścią zabłysły oczy Freda.
— Otóż jedyne przypuszczenie, jakie mi się nasuwa — dalej rozważał Bartmański — jest to, iż twoja znajoma, zapewne naiwna dziewczyna, w niewytłomaczony sposób dostała się w szpony rajfurki i daremnie pragnie się z nich uwolnić... Niezwykle ambitna, wstydzi się, że w podobnej matni się znalazła, a nawet doszła do przekonania, iż jej ciebie kochać nie wolno...
— Ależ ja służyłbym jej radą, pomocą...
— Właśnie, tego pragnie, zapewne, uniknąć... Obawia się podejrzeń, jakie mogłyby paść na nią i ją w twoich oczach zohydzić...
— Zohydzić?
— Naturalnie! Toć wystarczyło tego, żeś widział jak wchodziła do mieszkania Helmanowej, a już pędziłeś po ulicach, niczem warjat, — zwiąc ją w du-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.