Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

wiem, czy straciłem dziś wieczór, czy nie straciłem wieczoru?... Mylę się rzadko... Oj, zdaje się, że natrafiłem na dobry ślad!..

X.
SPOTKANIE.

Nazajutrz, gdy się dość późno obudził Welski, spotrzegł, iż jego gospodarz, pan Wawrzon, nie tylko ma minę zakłopotaną i smutną, lecz, że jego czoło zdobi piękny guz — pamiątka po wczorajszej sprzeczce małżeńskiej. Nie musiała między małżonkami jeszcze nastąpić zgoda, mimo pozostawienia ich sam na sam, bo drzwi od kuchenki wciąż były zamknięte a Balas, raz po raz, zbliżał się do nich, stukał i przemawiał jaknajsłodszym głosem.
— Te Lucka! Chorobo... otwórz...
Z za drzwi niezmiennie brzmiała odpowiedź.
— Ostaw, draniu, w spokoju! Ostaw... pókim dobra...

— Nie da sobie lemona nasadzić! — z głębokim żalem oświadczył małżonek, rozumiejąc pod „lemonem“ upiększenie najdroższej Lucki siniakiem pod oko — nie da... i odegrać się nie da!... A ja, stary fartowiec, chodzić muszę nabity... — pokiwał z oburzeniem głową, wskazując na swój siniak — jak się wczora zamkła, tak do dzisia trzyma... Toć u siebie drzwi łamać nie mogę, zara się zrobi raban i gospodarz na zbity łeb wyleje — wyjaśnił przyczynę swej bezsilności — cwana baba!

94