sposobem utrzymania w ryzie zdradzieckiej płci pięknej było, jego zdaniem — „grzać w schaby, jak się patrzy, albo podlemonić oko.“ Ten ostatni sposób miał być najbardziej niezawodny, bo tak zeszpecona niewiasta, siłą konieczności, musiała siedzieć przez dni parę w domu, nie mogła się mizdrzyć do chłopaków, więc cierpiała podwójną karę.
Jako na egzemplum niewierności kobiecej, powoływał się mentor na przykład swego najlepszego przyjaciela, niejakiego Zaleszczaka, który pragnąc najprzyjemniej czas spędzić w więzieniu i otrzymywać jaknajwięcej „wałówek” — smacznych wiktuałów z miasta, dostarczanie których było obowiązkiem lubych — zaopatrzył się aż w siedem bogdanek — z których po upływie paru miesięcy ani jedna o nim nie pamiętała. Wszystko, dzięki temu, że był w postępowaniu z niemi za łagodny. Wreszcie jednak, przyznawał pan Balas, iż bywają wyjątki, a takim wyjątkiem jest jego małżonka w pierwszym rzędzie. Choć ma wady — bo.. lać się nie da.. a czasem nawet... tego... sama doleje... aleć zawsze kobita sekretna, „swój człowiek” i liczyć na nią można w każdej okoliczności życiowej. Drugim zaś takim wyjątkiem miała być panna Mańka, całkiem z dobrego charakteru do siostry podobna i związek z nią rokował ogromne pomyślności dla jej przyszłego małżonka. — Baba, jak szczyre złoto! — zakończył wykład uderzając Welskiego z przekonaniem w kolano. W czasie tej długiej przemowy, ten ze skupieniem milczał i niestety