Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

mocno przekonywujące wywody nie padły na grunt podatny bo... myślał nawet o czem innem zgoła. Od rana mianowicie, powziął zamiar szczerego rozmówienia się z Wawrzonem i nietylko nie pragnął ani zostać jego „szwagrem”, ani złączyć się z panną Mańką, co odwrotnie — niewdzięcznik — przemyśliwał, jakby najrychlej wyrwać się z pod opieki Balasa i jego opuścić dom. Postanowienie to, przyśpieszyła posłyszana od wczorajszej towarzyszki wiadomość, o szykującej się wyprawie i zamierzonem w tej wyprawie i jego w uczestnictwie. Choć jeszcze nie wiedział, co dalej pocznie, jednak milszym mu się wydawał chłód i głód nad pobyt w tem zdradzieckiem, — a na pozór przyjacielskiem otoczeniu. Dobierał właśnie słów, jakby rozmowę rozpocząć najskładniej, a z niej wybrnąć tak, aby nie urazić Balasa, który, bądź co bądź, okazał mu przysługę wielką — już otwierał usta i miał się odezwać, gdy nagle skrzypnęły drzwi od kuchenki, kładąc tamę dalszej rozmowie.
— Obiad....
Na progu ukazała się pani Lucka, niosąc potężną, dymiącą wazę kapuśniaku. Wnet później pojawiły się i inne półmiski oraz butelki „z białą główką.”

Rad nie rad, zasiadł Welski do posiłku, zakrapianego obficie „czyściochą,” odkładając walną rozprawę na później. Długo czekać jeszcze musiał, bo Wawrzon udobruchany najmniej piętnastoma „kielonkami“ — zrobił z małżonką zgodę na

98