głodowej, schroniłeś u siebie w domu... może kiedy i ja ci się jeszcze na co przydam... Spełnij teraz dobry uczynek do końca.. nie żądaj nic wzamian...
Wawrzon spojrzał dziko na swego gościa. Oczy poczynały mu nabiegać krwią, a kark czerwieniał, co znamionowało rychły wybuch niepohamowanego gniewu. Jakto, uczynił on dla niego niemal tyle, co dla brata, dawał mu piękną dziewczynę, siostrę Lucki, za żonę, a ten śmiał jeszcze grymasić? Pozornie spokojnie słuchał, lecz zaciśnięte usta tłumiły przekleństwa.
— Nie żądaj nic wzamian... — tłumaczył gorąco Welski, nie domyślając się tego, co się w duszy działo gospodarza. — Pragnę opuścić Warszawę, może gdzieś daleko, gdzie mnie nikt nie zna, prędzej znajdę zajęcie. Gdybyś zechciał dopomóc....
— Tak se kombinujes, chol... począł Balas i już miał wybuchnąć, gdy mimo, iż podpity, opanował się nagle i urwał w pół zdania.
Do niespodziewanego opamiętania się, skłoniły Wawrzona dwie przyczyny. Najprzód, jeśli gość dawał do zrozumienia, iż prosi o pożyczkę, nie jest groźny, jest zależny od niego, bo nie otrzymawszy pieniędzy nadal pozostanie. Pozatem, powstrzymał go drugi bardziej jeszcze ważki powód — jeśli wybuchnie, zrobi się awantura i Welski z jego domu raz na zawsze odejdzie — a zabić go, „zrobić na mokro” wszak tu u siebie nie mógł, odejdzie — gdy tymczasem on nie wie, co napleść mu