Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

skradzione pieniądze, ci ludzie przyjęliby go inaczej, napewno!... Błąka się więc, mój bohater, przez szereg dni, bez dachu nad głową, wreszcie kiedyś, wyczerpany nędzą i brakiem pożywienia, napół omdlały, pada na ławkę w Alejach.... no, powiedzmy, bardzo blisko od tego miejsca, gdzieśmy się spotkali....
— Brawo! doskonale....
— Pada na tą ławkę i śród majaczeń, jako wyjście jedyne... widzi śmierć... w szarych nurtach Wisły! Lecz, niespodziewanie, przechodzi tamtędy złodziej, zawodowy złodziej, a z więzienia jego towarzysz niedoli i ulitowawszy się nad biedakiem, zabiera do siebie....
— Bajeczne... a dalej....
— Cóż, dzięki złodziejskiej opiece... bohater mój nieco przychodzi do siebie, jest oszołomiony, ale syty... Jego wybawca daje do zrozumienia, iż skoro raz mu pomoc okazał, ten winien mu jest wdzięczność... w postaci przystąpienia do złodziejskiego grona! Wprowadza go więc, do sfery przestępców i apaszów... i lada dzień zażąda, by udał się z niemi na jaką „wyprawę”!...
— Niewinnie posądzony ostatecznie złodziejem! Przebajeczny paradoks! Czy w pańskiej powieści figurują apasze?
— Tak!

— Ach, jak ja lubię apaszów! — zachwycała się panna — jacy oni sympatyczni!.. A te ich kobiety, co za temperament, zaraz chwytają za nóż...

113