Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wcale nie tak bliski... piąta woda po kisielu... zresztą... Więc cóż mu się stało?
— Właściwie nic! Napadł nań na Bednarskiej, po ciemku, jakiś łobuz, zadał cios, ale kapelusz osłabił siłę uderzenia... Może zadałby powtórne niebezpieczniejsze uderzenie, ale na szczęście, ja się tam znalazłem i ochroniłem pana Welskiego od niechybnej śmierci...
— Ach...
Właściwie hrabia pragnął powiedzieć — ach, żeby cię wszyscy djabli wzięli — ponieważ jednak był dobrze wychowanym człowiekiem, urwał na pierwszym wyrazie zdania. Więc tak świetnie obmyślany plan spełzł na niczem przez tego szpiega! Ale?
— Wdzięcznym za tę wiadomość — ozwał się zupełnie spokojnie — lecz niestety muszę zaznaczyć, że osoba mojego kuzyna ciekawi mnie mało. Stoczył się on podobno na dno, przyjaźni z jakiemiś szumowinami i zapewne dzisiejsze zajście było wynikiem koleżeńskich porachunków...
— Nie sądzę!
— Nie sądzi pan? Zresztą, co mnie to wszystko obchodzi i jeśli pan więcej mi niema nic do powiedzenia...
— Owszem, mam...
— Słucham?

Den, który dotychczas siedział w pozycji człowieka, przejętego niezwykłym szacunkiem dla osoby hrabiego, nagle wyprostował się i rzekł twardo:

125