pieniędzy, pochodzących z mętnego źródła, stawało się zbytecznem — i zamierzał on, unikając wszelkiej rozmowy, wprost opuścić Wawrzona, zawiadamiając go, jeno później, o tem listownie.
Leżał, snując te weselsze zamiary na przyszłość a spojrzawszy na ścienny zegar — stwierdził, że jest dziesiąta rano. Za godzinę mógł udać się do Dena. Mimo dotkliwego, bólu, już miał unieść głowę od poduszki i począć się ubierać — gdy rozległ się stuk do wejściowych drzwi, a za nich się ozwał wesoły kobiecy głos:
— To ja! otwórzcie!
Poznał ją wnet — w odwiedziny przybywała Mary. Przymknął oczy, udał, że głęboko zasnął, nie pragnąc się wdawać w rozmowę i sądząc, że ten jego pozorny sen, skróci jej bytność, bo wszak przy niej nie mógł się ubierać.
Wpadła z wielkim impetem do pokoju, znać było, że jest w znakomitym humorze i przynosi wieści niezwykłe.
— Wawrzon — wołała niemal od progu — klasa, że cię zastaję! Zaraz zacznę opowiadać, tylko dawaj papierosa! Ale, co to?
Wskazała na otomanę, na której leżał Welski z obwiązaną głową, odwrócony do ściany i rzekłbyś pogrążony w śnie głębokim.
— Co mu się stało?
— Ano, śpi! odparł Balas z flegmą.
— Widzę, że śpi. Ale czemu ten bandaż, czy go kto zranił?