Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

czyła wszelkich nieszczęść za jego przeniewierstwo, gdyby nagle z zadumy nie obudził jej męski głos.
— Witam panią!
Drgnęła, sądząc, iż zapóźniony ją dogania — lecz poznała wnet, iż głos to inny — przed nią stał Leszczyc.
— Ach, to pan... — powitała go niezbyt za chęcająco.
— Czy pozwoli pani sobie towarzyszyć?
— Proszę! Choć niezadługo zamierzam wsiąść w samochód!
— A może przeszkadzam?
— Nie!
Leszczyc był dobrym psychologiem, tak jednak przywykł przez dni ostatnie do różnych kaprysów panny, że nie zraziły go oziębłe odpowiedzi. Zresztą, zamierzał wyświetlić raczej sytuację, w związku z planowaną „wyprawą” i wywnioskować, czy dalsze konkury wogóle są celowe. Gdyby dziś spotkała go odmowna odpowiedź, nie zmartwiłby się zbytnio, mając znakomity pretekst do wyjazdu zagranicę ze zrabowanemi pieniędzmi — wyjeżdżałby, jako człowiek zbolały, odtrącony przez ukochaną, słowem cierpiętnik miłosny.
Przyłapawszy tedy Drohojowską, której nigdy przyłapać nie mógł w domu, odrazu poruszył drażliwy temat:
— Unika mnie pani w ostatnich czasach?

— Nie ja unikam, tylko on mnie unika! — mi-

154