nął, kiwając na towarzyszów, aby zbliżyli się do niego...
Na dany znak, Mary wraz z Welskim — oni byli to bowiem — poszli śladem swego przewodnika i przedostawszy się przez sztachety — za chwilę stali obok Balasa.
Mary nie była dziś wystrojona i zaledwie rozpoznałby w niej kto, zazwyczaj tak wytworną „artystkę”. Przywdziała na „wyprawę”, ciemną, skromną sukienkę, pantofle na płaskich gumowych obcasach a miast kapelusza — głowę osłaniała chustka. Sprawiała wrażenie służącej z przyzwoitego domu — cała zaś jej sylwetka ginęła śród mrocznego tła.
Welski, blady, zdenerwowany, niespokojnie spozierał dokoła — zda się, działając pod jakowymś przymusem — a w ręku dziewczyny błyskała lufa browninga, niby przypadkiem, skierowana w jego stronę.
— Zbiraj się i liź! — rozkazał mu krótko Balas, wskazując na otwarte okno — i se pamientaj, że tu figlów nima!...
Rad nie rad, pod grozą broni trzymanej przez Mary — Welski usłuchał polecenia. Podsadzony i silnie pchnięty przez Wawrzona, znalazł się wewnątrz pałacyku. W pokoju, do którego w ten sposób się dostał, panowała cisza, niczem w grobie a ciemno było tak, iż o krok nie mógł rozróżnić przedmiotów. W ślad za nim wskoczył Balas.