cnie w jaknajlepszej zgodzie i pochłaniała ich jakaś tajemna narada.
Mówił szeptem Den — a jego słowa niby słowa najdroższego mistrza — w skupieniu łowili i „Malowany” i Balas...
Nazajutrz ruch i podniecenie niezwykłe zapanowało w biurach zakładów Drohojowskiego. Mało który pracował z urzędników, lecz natomiast gorąco komentowano wczorajsze wypadki, oglądano rozprutą kasę i udzielano wyjaśnień reporterom pism, którzy raz po raz przybywali po wywiady na „miejsce przestępstwa”. Poranne dzienniki szeroko rozpisały się o włamaniu, podkreślając zuchwałość i ścisłe informacje przestępców oraz fakt, w jaki to sposób niezwykły umknąć oni zdołali, unosząc swój łup, niemal w oczach ścigającej ich policji. Dodawano jednak, że dzięki natychmiast zarządzonej obławie, udało się natrafić na właściwy ślad i ujęcie włamywaczy jest sprawą godzin, minut nieledwie...
Najwięcej oburzał się Bilukiewicz, tracąc nawet w tym wypadku, swój zwykły spokój i flegmę.
— Pasy drzeć z takich łajdaków — wołał, — kary śmierci mało! Cała nadzieja, że nie długo nacieszą się zdobyczą, bo dziś jeszcze ich policja złowi!