ślanie rozkosznych projektów na przyszłość i dopiero, gdy wybiło wpół do siódmej — przypomniał sobie, że musi iść do biura.
Wyszedł rzeźko z domu i wsiadł nawet w taksówkę, co mu się dotychczas nigdy nie zdarzyło.
Kiedy przybył na Wolską — służący oświadczył mu, że pana Drohojowskiego jeszcze niema. Trafiało się to często, iż szef spóźniał się na oznaczoną godzinę — to też Bilukiewicz, jął systematycznie układać akta i szykować papiery do oczekującej go konferencji, wszak domyślał się o jakie wykazy Drohojowskiemu chodzi.
Nagle skrzypnęły drzwi i ukazała się w nich postać Dena.
— Niema tu dyrektora!
— Nie — odparł Bilukiewicz dość uprzejmie, gdyż odkąd przypuszczał, że Den zaaresztuje Welskiego, czuł doń coś w rodzaju sympatji — Niema! Sam na niego czekam! A co, może ujął pan przestępców?
— Jeszcze nie!
— Jeszcze nie?
Den pokręcił głową.
Bilukiewicz, który był w wyśmienitym humorze, postanowił się z nim podrażnić.
— Kiepsko się pan spisuje, panie detektywie — począł — słyszałem, że obiecywał pan solennie ująć ich dziś jeszcze...
— Hm... obiecałem....
— No i co będzie?