Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

schodach, lecz nie była to niewieścia sylwetka. Poznał najwyraźniej Dena. Detektyw szybkim ruchem wskoczył do auta, coś cicho rozkazał szoferowi i ten pomknął, jak szalony. Odjeżdżając, zdawało się, iż odwrócił głowę i spojrzał w okno, w to właśnie, przez które wyzierał na podwórze kasjer.
— Ciesz się, błaźnie, żeś mnie zamknął — pomyślał — ciesz!.... Znowu lecisz na te twoje dochodzenia... Skoroś ustalił alibi Balasa... wiele nie wywąchasz..
Wspomniał o niezrozumiałym fakcie dokonanego włamania, bez uczestnictwa Balasa. Może Balas, przez ostrożność, zlecił „robotę” kolegom, poprzestając na mniejszym łupie? Welski nie winien? Czy wynikną nowe przykrości o spadek — czy też Den, zniechęciwszy się — zaprzestanie dalszych dociekań?
Et, poco frasować się przedwcześnie! Leszczyc wsiada do pociągu, pieniądze dobrze zostaną ukryte w Gdańsku i tak, czy owak — on, Bilukiewicz — ma byt nadal zapewniony...
Już dochodzi godzina ósma! Jeśli Leszczyc nie wyjechał, to wyjedzie za chwilę! Ale czemu nie przybywa Drohojowski? Długoż wypadnie jeszcze czekać na niego?

Machinalnie znów wyglądał przez okno. Upłynął kwadrans, potem znowu kwadrans... zaczynał się już niecierpliwić, gdy wtem zdala posłyszał warkot, zbliżającego się samochodu. Pewnie dyrektor. Wpił się wzrokiem w ciemności

197