Bilukiewicz zrozumiał, że Den nie dopuści do bójki — i odzyskał cały swój rezon.
— Cóż to — oświadczył zuchwale — chce pan nastraszyć, że o ile się nie przyznam do niepopełnionego przestępstwa, zezwoli pan na to, by ten bandyta znów na mnie się rzucił? Ładne sposoby! Średniowieczne tortury! Toć w podobnych warunkach wydobyte zeznanie...
— Niema żadnego znaczenia! — przerwał Den — Tylko...
— Tylko...
— Jest ono mi zbyteczne... Wystarczy ta oto karteczka!
Uniósł jakiś arkusik papieru do góry. Bilukiewicz spojrzał — i zagryzł wargi.
Na karteczce tej, przed wyjazdem Leszczyca, na nieszczęście, własnoręcznie wypisał i szczegółowy adres banku w Gdańsku i w jaki sposób zdeponowane mają tam zostać pieniądze... Czyż mógł kiedy przypuścić, że zdradziecka kartka trafi do rąk detektywa?
— Nadal pan twierdzi, iż jest pan niewinien?
— Bm...m... — stęknął niewyraźnie.
— A ja — mówił dalej detektyw — proponuję, w porozumieniu z dyrektorem Drohojowskim, — takie rozwiązanie! Zechce nam pan opowiedzieć, jak to wtedy było z panem Welskim, odda dwadzieśca tysięcy, grzecznie mówiąc, ukradzionych w banku...