Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

stół, co w domu jest, a grunt gorzały dla gościa...
— Kto to? — zapytała, wskazując na przybysza.
— Sza, kobito! Nie bądź ciekawa...
Pan Wawrzon nie lubił długich wyjaśnień, zresztą uważał, iż ma pilniejszą sprawę do załatwienia. Posadził pupila, niby małe dziecko, w wygodnym fotelu, sam wlał niemal przemocą wielki kielich mu do gardła a potem krajał mięso, podawał kąski, karmił, rzekłbyś najtroskliwsza mamka. Mruczał przy tem, a przygadywał bez ustanku.
— Widzisz, obywatel, do czego frajerstwo prowadzi! Nasz brat, jak wyńdzie tam... od nich... to się i gdzie podziać ma i z głodu nie zdechnie... A nie powiadałem w więzieniu, żebyś do naszej kompanji przystał... toś tylko się śmiał... rychtyk, zawsze ważność i jenteligenctwo człeka zgubi...
— Frajer? — starała się określić pozycję so cjalną gościa pani Lucka, nie mogąc się doprosić od męża wyjaśnienia, co do niezwykłych odwiedzin.
— Któżci by miał być, jak nie frajer... Jeno frajer dziś chodzi mortusowy... Aleć zawsze kolega z akademji... tej co wisz... Razem odsidkę mieliśwa w celi, to i te grypsy do ciebie pisał, jakem go poprosił... bo ja to stawam kulasy wielgie, jak ten koń...
— On ci pisał?

— Ten sam! Dlategom chłopa polubił i jak przysłałaś wałówkę, zawszem się uczciwie z nim żarciem podzielił i dziś mu z zgłodu zdechnąć nie

26