gruba nieco przesadkowata jego postać, stale przy odziana w czarne ubranie, świadczyła wszędzie o urzędniczej stateczności, pracy i rozwadze.
Na ustach miał pan Bilukiewicz zawsze najszczytniejsze hasła i był w ganieniu postępowaniu innych nieubłagany, najdrobniejszego wykroczenia nie przepuścił nikomu, a gdy zauważył niewłaściwość jaką w biurowem czy prywatnem życiu współkolegów — nie omieszkał o tem szefowi donieść. To też — gdy po karjerze pełnej chwały w jednym z banków stołecznych, znęcony większemi zarobkami — przeszedł do fabryki pana Drohojowskiego — ten nie mógł się go nachwalić i stale wystawiał za wzór innym. Koledzy zato niecierpieli go szczerze i choć przyznawali zalety wszelakie, starannie unikali jego towarzystwa. Unikanie podobne zbytecznem było, bo Bilukiewicz nie przyjaźnił się z nikim a godziny od zajęć wolne spędzał w mieszkaniu sam — jak mawiał — w towarzystwie dobrej książki i starego kota. Starokawalerskie przyzwyczajenia tłomaczył zbliżającą się pięćdziesiątką.
Zdziwiłby się zapewne wielce dyrektor Drohojowski i nie uwierzyłby może, gdyby kto mu opowiedział w towarzystwie jakiego to kota pan Bilukiewicz dzisiejszy wieczór przepędzał. Kot a kotka owa raczej miała czarną, krótko ostrzyżoną czuprynkę, czarne niczem węgiel oczy, usta kraśne, jak maliny a wyciągnąwszy przed się nóżki, przybrane w jasne pończoszki i lakierki — nóżki tak zgrabne,