Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

szare, marynarkowe ubranie i póty nastawał, aż tamten je przymierzył. Pasowało, jak ulał i Welski przejrzawszy się w lustrze nie poznał samego siebie.
— Istny hrabia — zachwycał się gospodarz — możesz je nosić... a te twoje łachy schowamy... — i pochwyciwszy zniszczony garnitur pupila, zawinął się z nim tak prędko, iż ten mimowoli został w nowej szacie.
Lecz nie tylko na tem skończyły się niespodzianki. Balas, rad z przeobrażenia towarzysza, jął się kręci dokoła niego, cmokać z zadowolenia ustami, wreszcie niespodziewanie oświadczył:
— Z takim pokazać się można... Idziem na wyścigi!
Propozycją na tyle spadła niespodzianie, iż Welski z zadziwieniem powtórzył.
— Na wyścigi?
— No tak! Czegoś dyrechtor na mnie patrzaki ustawił? W domu nie możem się ostać, Lucka porządki ma robić...

Plan udania się na wyścigi, bynajmniej nie przypadał do gustu Welskiemu. Nie radowała go perspektywa pokazania się w miejscu, które odwiedzały liczne tłumy, w towarzystwie Balasa. Dalej zadrżał, czy ta wycieczka nie jest wstępem do jakiej wspólnej wyprawy. Jął więc się wykręcać a tłomaczyć, że nie lubi w zasadzie końskiego sportu, że grać nie ma za co, a skoro, z powodu porządków domowych w mieszkaniu pozostać nie może, pójdzie się przejść i nad wieczorem powróci..

41