Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

miał się nią zajmować — lecz tem lepiej, bardziej to jeszcze dogadzało Leszczycowi — jeśli ona zgodziłaby się na marjaż, zapewne umiałaby narzucić rodzicowi swą wolę — a Leszczyc bał się tylko nieco sprzeciwu ze strony rodzica. O tem czy ją kochał, nie myślał na chwilę — bo wogóle nikogo kochać prócz siebie samego, nie był w stanie.
Ubrany tedy w strój wieczorowy, wytworny i pachnący, z pewną miną wkroczył do salonu Drohojowskich i jakgdyby szczęście mu sprzyjało zastał tamą panną Renę — samą.
— Dobrze, że pan przyszedł — rzekła na powitanie, gdy całował jej rękę — nudzę się śmiertelnie, bo papa siedzi jak zwykle na jakiejś konferencji i telefonował, że dopiero za pół godziny powróci...
— Znakomicie się składa! — pomyślał Leszczyc.
Panna tymczasem zapytywała.
— Ale cóż to się stało, że pana dziś nie było na wyścigach?
— Pani tam była? — zdziwił się — wszak pani nigdy wyścigów nie odwiedza? Co zaś mnie się tyczy, ważne sprawy w banku...
Panna Drohojowska nie pozwoliła dokończyć.
— Byłam, bo wyciągnęła mnie niespodziewanie Dalecka... zna ją pan... miała lożę... Ale nie w tem rzecz! Spotkała mnie niezwykła przygoda!
— Zamieniam się cały w słuch!

— Papa dał mi na krawcową i inne wydatki

54