Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

tysiąc złotych, włożyłam je do małego portfelik a, ot tego...
— I przegrała pani?
— Ależ, nie! proszę nie przerywać...
Z ożywieniem jęła opowiadać, iż nie wiadomo kiedy wysunął się woreczek z ręki, że dopiero po chwili zauważyła swą zgubę a nawet opłakała — gdy nagle pojawił się młodzieniec przystojny, ale to bardzo przystojny, oddał portfelik wraz z pieniędzmi i słuchać nawet nie chciał o żadnych podziękowaniach.
— Powiadam panu, naprawdę niezwykły typ... Takie dziwne miał oczy, rozmarzone, smutne... Pewnie jaki artysta, albo literat. Zła byłam, że nie mogłam się dowiedzieć, kim jest on w istocie...
— Jakto nie przedstawił się pani?
— Ależ powtarzam, wykręcił się na pięcie i uciekł!
Leszczyc pomyślał, iż podobnie postępujący rywal, mimo całego zachwytu, z jakim wyrażała się o nim panna — nie mógł być groźny. Dla tego też postanowił przystąpić do rzeczy, oczekując tylko, rychło li przestanie ona rozwodzić się nad swoją przygodą. Nie prędko to nastąpiło, a od opisu przygody przeszła Drohojowska do sprawozdania zwyścigowych wrażeń i emocji i dopiero, wyczerpawszy całkowicie ten temat, zamilkła.
Wykorzystał pauzę Leszczyc i po chwili ciszy, ozwał się nieco uroczystym głosem.

— Jeszcze dziś panią jedna niespodzianka

55