Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy Leszczyc opuścił mieszkanie Drohojowskich z zadziwieniem spostrzegł, iż przed nim o parę kroków idzie Bilukiewicz.
— Ty tu? — zawołał na przyjaciela — o tej godzinie?
— Tak, pracowałem...
— Do północy?
— Zresztą czekałem na ciebie!
W spotkaniu tem nie było nic tak niezwykłego. W pałacyku przy ulicy Wolskiej, należącym do Drohojowskiego, pierwsze piętro zajmował on sam wraz z rodziną, na parterze mieścił się zarząd i biura jego przemysłowych zakładów. Bilukiewicz, istotnie dłużej zajęty w ten wieczór sporządzaniem jakiegoś bilansu, zauważył odwiedziny Leszczyca, domyślił ich celu i postanowił zaczekać na ulicy, aby z ust jego posłyszeć dokładne sprawozdanie.
Mogli swobodnie rozmawiać, bowiem o tej porze Wolska była prawie pusta.
— Więc? — zagadnął niecierpliwie.
— Ni to, ni owo... — jął wyłuszczać Leszczyc — w każdym razie, a nie spodziewałem się tego, ojciec mi sprzyja! — tu opowiedział o całym przebiegu rozmowy.
— Panna również da się przekonać! — z przeświadczeniem zachęcił go kasjer, gdy posłyszał wszystkie szczegóły — ot, takie panieńskie kaprysy! Grunt, że Drohojowski jest po twojej stronie! To ci znacznie kredyt poprawi...

— I ja tak myślę...

63