Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

sytuację, bo pociągnąwszy parę razy noskiem, odezwała się dyplomatycznie.
— Lucka! Czuję, że świetną ugotowałaś kapustę, pachnie znakomicie!
— Nie kręć głowy kapustą! — krzyknęła rozsierdzona niewiasta, której nawet uznanie dla jej kulinarnych talentów nie mogło udobruchać — Wawrek! Portfel! Dawaj!
— Przestaniesz ty mętlikować!
— O ja biedna, o ja nieszczęśliwa — poczęła zawodzić — z kuferka ci mi wyciągnął, słyszysz Mańka, czterysta złotych i znowu przegrał!
— Cicho, Lucka!
— Cicho? Jakie cicho? Trzy miesiące temu, jak go puścili, to nic jeszcze nie zarobił a wydaje, jak hrabia! Niedługo cała forsa pójdzie... Co za chłop! Żeby choć był klawy złodziej, ale to gorszy od frajera... głupi... jak zwyczajny pętak!
Powątpiewanie o jego fachowych zdolnościach najbardziej oburzyło Balasa — zły już teraz na prawdę, krzyknął.
— Przestań!
— Nie przestanę. Co? będziesz mi jeszcze pięść pokazywał? Dobrześ trafił! Uch, jak cię rypnę!
— Ty mnie rypniesz?

Pani Lucka nie prowadziła dłużej djalogu, lecz porwawszy spory fajansowy, próżny półmisek ze stołu — cisnęła nim w męża. Półmisek rozprysł

66