— A naprawdę?
— Jestem pomocnicą Balasa!
Wyznanie spadło tyle nieoczekiwanie, że Welski niemal głośno wykrzyknął:
— Pani jest pomocnicą Balasa? >
— Cóż pana to tak dziwi — odparła spokojnie — zresztą nie dowiedziałby się pan dziś, to dowiedziałby się jutro... skoro pan u niego mieszka. Ot, taka sama, jak i te wszystkie! — dodała z pewnem rozdrażnieniem w głosie, wskazując na siedzące na sali umalowane ulicznice — możem tylko lepiej ubrana i poprawniej się w rozmowie wyrażam...
— Ależ... — usiłował zaprzeczyć.
— Jeszcze pan nie wierzy? Ze złodziejskiej jam rodziny, ze złodziejskiej, z dziada, pradziada... Jeśli mówię poprawnie i co drugie słowo nie sadzę ani do „cholery”, ani „tamuj” — też nic takiego dziwnego w tem niema. Chodziłam na pensję, uczyłam się bardzo. dobrze — Luckę za lenistwo wyrzucili z drugiej klasy — dostałam nawet nagrodę za wypracowanie z literatury — i napewno ukończyłabym szkołę, i wszystko poszłoby inaczej, możebym znalazła przyzwoitego męża — gdyby nie to, a byłam wówczas w siódmej klasie, że ojca mojego „cupnęli” gdzieś, przy rozbijaniu kasy... Umarł w więzieniu... Trzeba było wszystko wyprzedawać, wreszcie nie zostało nic... a matka się rozpiła do takiego stopnia, że... et, nie mówmy lepiej o niej, również obecnie nie żyje! Opuściłam pensję, pozostałyśmy z Lucką we dwie... i reszty łatwo domyślić