Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

Zgłodu z nim umrzesz... Cóż ci da taki gryzipiórek?
Vera wyprostowała się dumnie i jakoś radośnie rzuciła mężczyźnie.
— Kocham go!
— Ty go kochasz...
W jego tonie zadrgało nietylko przerażenie, iż dzięki miłostce Very i zerwaniu ze Stratyńskim, zasadniczo może się zmienić sytuacja materjalna, ale zadźwięczała również podrażniona ambicja... Jeszcze próbował tłomaczyć.
— Zrozum... Zastanów się... Opamiętaj... Potrafisz obyć się be zzbytku?... Żyć w biedzie?...
Odparła znów żywo, snać powziąwszy mocne postanowienie.
— Już się zastanowiłam... Nie obawiam się nędzy... Z nim nawet w niedostatku będę szczęśliwa...
— Vero!
— To moje niezłomne postanowienie! O ile nie odtrąci mnie Otocki, zostanę jego żoną...
Waryński zrozumiał, iż wszelka dyskusja na ten temat nie doprowadziłaby do rezultatu i że nic nie jest w stanie zachwiać decyzją Very. Znał ją aż nadto dobrze. Ale teraz ogarnął go niepohamowany gniew. Gniew i zazdrość. Wszystko gotowa poświęcić dla jakiegoś tam pisarczyka — a on, jej pierwszy kochanek, nic nie znaczy?
— Vero! Idziesz niebezpieczną drogą! — wycedził.

— Nie rozumiem! — odrzekła, sądząc, iż nadal zechce tłomaczyć, aby nie popełniała „szaleństwa“.

96