Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

wiają w nią szaleństwo? Och, ona wiedziała, co czyni, ale przegrała grę... Przegrała ostatecznie?... Ma w pełni zatriumfować ta przeklęta Vera, która odebrała jej serce ojca, wypchnęła niemal z domu, wyzuwa z majątku...
Nie! Do triumfu daleko! Jeśli nie może przeprowadzić sprawy tak, jakby sobie życzyła, skompromituje, ośmieszy zarówno ojca, jak i Verę....
Zemści się.. Zemści... Nic już nie pozostało, prócz zemsty.. Ale do niej będzie należało ostatnie słowo...
— Józek! — wyrwał się z piersi żywy okrzyk — wiem, co zrobię...
— Css... — syknął przez zęby z pewną ironją... — Ano gadaj, Ryta, ino bez bujania...
Od paru dni stracił zaufanie do kochanki. O ile początkowo pokładał na znajomości z nią wielkie nadzieje i chętnie szedł na „wyprawy“, o tyle obecnie, gdy te „wyprawy“ zakończyły się nieszczęśliwie, spoglądał na Stratyńską dość sceptycznie. Nie podejrzewał ją wprawdzie o złe chęci, lub usiłowanie wprowadzenia go w błąd. Z papierów, znajdujących się w woreczku dziewczyny, zdążył ukradkiem ustalić, iż jest ona w rzeczy samej tą osobą, za którą się podaje — córką bogatego prezesa. Pojmował również, że wszystkie jej wybryki są wyłącznie skierowane przeciw rodzinie i że chce ona za wszelką cenę rodzinie dokuczyć, zdobywając jakieś dokumenty, na których tamtym porządnie zależeć musi.

Ale rzecz jedną przejrzał rychlej od innych. Dawno w myślach określił Stratyńską, jako „kołowatą.. — czyli pozbawioną rozumu. I z tego powodu jej

102