Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

„planów“ się lękał. Panna z przyzwoitego domu, miast siedzieć spokojnie u siebie i opływać w dostatki, błąka się, niczem dziewka? Panna przyzwoita zostaje jego kochanką i marzy o „robotach“ złodziejskich? Życiowe doświadczenie — to niezawodne doświadczenie dziecka z nad Wisły — mówiło mu, że coś tu jest nie w porządku i że z podobną towarzyszką należy mieć się na baczności.
Lecz puścić ją tak? Nic nie zarobić? Nie otrzymać nawet odszkodowania za „nadgryziony“ policzek?
Nie, równie naiwnie nie zamierzał postąpić! Ale na cóż dalej ryzykować i pchać się w głupie „roboty“ skoro pozostaje droga pewna. Pójdze do ojca, prezesa Stratyńskiego, wyzna wszystko, wyzna, że córkę uważa za obłąkaną. Wystąpi, jako przyjaciel, pragnący powszechnie poważanemu bogaczowi oszczędzić kompromitacji. Prezes uwierzyć musi, bo Józek ma świadków i grubo opłaci jego milczenie...
Oto dlaczego z ust apasza wypadł ironiczny syk i oto dlaczego jaknajprędzej z domu pragnął wyprawić kochankę, gdyż nudziła go ona tylko i do spełnienia szlachetnych planów jej obecność była mu niepotrzebna. Dziś bowiem jeszcze chciał odwiedzić prezesa.
Ale to, co posłyszał nagle z ust Stratyńskiej, ni to skrzyżowało, ni to dopomagało zamiarom.
— Słuchaj! — zawołała — Wiem, co zrobię! Przedstawię cię ojcu!
— Co... o?... — o mało nie spadł z krzesła.

— Tak... przedstawię...

103