Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

pobiegła Stratyńska. Bo nasadził głęboko na czoło cyklistówkę, nie mniej szybko, niźli ona zbiegł ze schodów i przystanął przed bramą.

Kiedy Stratyńska znalazła się na Placu Trzech Krzyży, idąc rzeźko i nie unikając wzroku przechodniów, co zazwyczaj czyniła w czasie swych tajemniczych wycieczek, nagle jeden z mężczyzn, których mijała, ujrzawszy ją, uchylił z szacunkiem kapelusza, uśmiechając się przyjaźnie.
Fala krwi zabarwiła purpurą policzki dziewczyny. Nie opuściła wzroku, lecz i nie odwzajemniła ukłonu.
Toć kłaniał jej się najgorszy wróg, najzawziętrzy prześladowca, sługa oddany Very...
Był to Waryński.
„Buldog“, po pamiętnej rozmowie z „grzesznicą“, wyszedłszy od niej nad ranem, gdy powrócił do domu, próżno usiłował zasnąć.
Sen nie kleił powiek. Długie godziny przewracał się z boku na bok, trawiony gniewem i żądza zemsty. Wreszcie — biła już jedenasta — porwał się na nogi, ubrał i uciekł do Łazienek. Sądził, iż świeże powietrze rychlej uspokoi rozszalałe nerwy. Daremnie! Błąkał się po ogrodzie, aż wreszcie bardziej jeszcze podniecony, niźli poprzednio, powracał do domu, sam nie wiedząc, co postanowić.
Wtem, spojrzał i drgnął...

Niemożebne! Ta, którą poszukiwał, do której

106