Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

dostęp był taki trudny, idzie przed nim, nie ukrywając się bynajmniej, zadowolona, wesoła...
Wiedział, że Stratyńska go niecierpi... Wiedział, że ze wstrętem odepchnęła propozycję ojca, zostania jego żoną... Wiedział, że domyśla się udziału „buldoga“ w historji z walizką... Ale wiedział również, że nienawidzi Very i że ta nienawiść pogodzić ich może.
— Czemu nie zaryzykować?
Jeśli w swych wyprawach łączy się nawet z apaszami, czemuż z nim nie miałaby się połączyć, aby zgnębić wspólnych wrogów?
Powodowany temi myślami uchylił kapelusza. Nie zraziło go bynajmniej, że panna nie odwzajemniła ukłonu. Nie mogło być inaczej, po paru ich ostatnich rozmowach.
Mimo to jednak, ze zwykłym sobie tupetem, zbli żył się do niej, postanowiwszy swój zamiar spełnić do końca.
— Witam, panią! — rzekł, zrównawszy się ze Stratyńską — pragnąłbym parę słów zamienić...
— Proszę odejść! — odparła krótko, skrzywiwszy się pogardliwie i nie zwalniając kroku...
— Kiedy...
— Powiedziałam, proszę odejść!...
— Nie wie, pani, o co mi chodzi...
— Nie jestem ciekawa...
— Sądzę jednak...
Przystanęła na chwilę, a oczy jej zabłysły groźnie.

— Mam pana zwymyślać przy ludziach?... Chce

107