Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

pan głośnej awantury? Powinniście już byli poznać mój charakter.
— Ależ, droga pani! — począł tłomaczyć szybko, obawiając się, iż zanim jej wszystko powtórzy, ona wywoła skandal. — Od czasu gdyśmy się po raz ostatni widzieli, zaszły ogromne zmiany... Wtedy krzyżowały się nasze zamiary, dziś stać się możemy sprzymierzeńcami.
Spojrzała nieufnie, acz z ciekawością.
— Zmiany?... Sprzymierzeńcami?
— Tak!
— Ja z panem! Niemożebne...
— Zapewniam!
— Nowy podstęp?
— Żaden podstęp! Nienawidzę, Verę...
— Pan, nienawidzi... tę... Verę...
— Z całej duszy!... Zaczyna panią to zastanawiać, choć jeszcze niezbyt mi ufa! Proszę więc wysłuchać mnie spokojnie! Wiele ciekawych rzeczy dowie się pani odemnie... Vera postąpiła ze mną podle...
Tyle gniewu zabrzmiało w ostatnich słowach „buldoga“, a wyraz takiej zawziętości zarysował się na jego twarzy, że Stratyńska nadal nie mogła wątpić.
Czyżby, w rzeczy samej, z tej strony nadejść miała nieoczekiwana pomoc?
W każdym razie należy wybadać „buldoga“.
— Hm! — zauważyła. — Widzę i panu dopiekła piękna „grzesznica“... Skoro pan tak nalega, chętnie wysłucham zwierzeń...

— Wstąpmy do cukierni! — zaproponował, na ulicy niezbyt rozmawia się wygodnie.

108