Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

„Buldog” zaczerwienił się mocno.
— No, nie tak zupełnie, jak pani to sobie wyobraża! — mruknął. — Zresztą to niema nic do rzeczy...
Aczkolwiek właśnie ów stosunek Very i jej towarzysza do prezesa, miał „bardzo wiele do rzeczy“ — postanowiła nie nalegać, aby mu nie przeszkodzić w dalszych zwierzeniach.
— Hm... — bąknęła — tedy...
— Liczyłem na przywiązanie Very! — zapalił się na nowo, w swem rozgoryczeniu, nie spostrzegając, że szczere wyznanie o jego zamiarach, co do byłej kochanki, daje Stratyńskiej broń do ręki — Liczyłem, na jej uczucie! Byłem wierny, jak pies! Dla niej dałbym się w kawałki porąbać...
— A nawet chciał się pan ożenić ze mną! — znów mimowolnie wypadło z ust dziewczyny.
— No... tak... Bo... Kiedy... myślałem, że dla naszego szczęścia!... — powtórnie zmięszał się gwałtownie.
Stratyńska roześmiała się na głos.
— Nie poruszajmy drażliwych tematów! — rzekła. — Nie doprowadziłoby do niczego... Zapomnijmy o tem, co było... Obiecuję nadal nie przerywać a stare dzieje puścić w niepamięć.
Waryński odetchnął z ulgą.
— Tak będzie najlepiej!
Skinęła głową.
— Zapewne! Więc cóż takiego uczyniła panu Vera, że wszystkie stare plany runęły w gruzy?

Rzucił z pasją papierosa na popielniczkę.

110