Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

pierosami... Dość, że gdy zasnął... udało się Verze podmienić torebki...
— Podmienić?
— Tak! Zamiast „prawdziwej“ włożyła do szafy, drugą taką samą, umyślnie przyniesioną, a która była napełniona staremi gazetami...
— Otocki nie wiedział?
— Nic, a nic...
— Boże! Co za przewrotność! — zawołała — Co za podłość! Teraz jasne jest zachowanie się Otockiego... Był niewinny...
— Myślał, że ma z awanturnicą doczynienia, kiedy pani poczęła mu robić wymówki o zaginioną biżuterję...
Nie odrzekła ani słówka, tylko wsparła główkę na rączce i tak w zamyśleniu pozostała przez długą chwilę.
Nareszcie, zgłębiła tajemnicę! Vera i wciąż Vera! Czyż nigdy nie usunie tej nienawistnej kobiety ze swej drogi? Wszystko przez tą djabelską „grzesznicę“. I poniżenie i hańba. Gdyby nie historja z walizką i z Otockim, nie stałaby się kochanką rzezimieszka... Inaczej ułożyłoby się jej życie. A później...
Próżno tylko narażali się na niebezpieczeństwo, rewidując mieszkanie pisarza... O jak śmiać się z nich później ona musiała...
Coraz większy gniew wzbierał w piersi dziewczyny przeciw Verze.
Zagryzła usta.

Waryński tymczasem opowiadał:

112